Aktualności

Gdy­by człowiek wie­dział jak Bóg go kocha, umarłby ze szczęścia. Jan Vianney

List ks. Adriana Adamika, misjonarza – do rodzinnej parafii

Moi Drodzy.

Tym razem piszę jako szczęśliwy proboszcz parafii pw. św. Piotra Channel w Banarze. Własnie skończyłem tygodniowe rekolekcje dla młodzieży z mojej parafii, która liczy ok. 8,5 tyś. parafian. Większość parafian mieszka jednak w buszu. Parafia położona jest malowniczo na wybrzeżu a do morza mam tylko 50 metrów. W skład probostwa wchodzi przepiękny drewniany kościółek oraz drewniana plebania. Niestety całość jest bardzo mocno zniszczona. W kościółku porobiły sobie gniazda liczne kolorowe ptaki. Nie ma tam okien w naszym rozumieniu, są tylko otwory okienne, brak nawet siatki. Jest to konieczność spowodowana klimatem, bardzo gorącym i wilgotnym. W sumie jestem w regionie tropikalnych lasów deszczowych. Muszę więc zakupić siatkę do okien i odremontować cały kościół. Plebania jest w nie mniej złym stanie, część pomieszczeń zasłana jest opadłymi liścmi, wszystko wymaga generalnego remontu. Mam już jednak plan pracy a parafianie chętni są do pomocy. Z Bożym Błogosławieństwem damy sobie radę. Muszę wam jeszcze powiedzieć, iż w zeszłym tygodniu kupiłem na potrzeby parafii wiertarkę Bosch’a., ale o ręcznym napędzie (czyli na korbę, jak za starych czasów). Po prostu do Banary nie dotarł jeszcze prąd. Wracając do pogody to teraz mamy tu porę deszczową czyli takie lato a gdzieś w okolicach kwietnia zacznie się pora sucha czyli też takie lato. Na Papule Nowej Gwinei zaczyna świtać ok. 5.40 i o 6.05 słońce już świeci, a zaczyna zachodzić ok. 17.55 i o 18.20 jest już ciemno.

Ponieważ teren moje parafii jest baaaardzo rozległy (ok. 100 km) i położony jest w bagnistej dżungli ( teren pagórkowaty do ok. 300 m. n.p.m. i zbudowany z iłów i glin), dwa do trzech razy w roku idę na tzw. patrol, czyli obchód parafii. Trwa on zwykle około 3 do 3,5 tygodnia piechotą po mokrej dżungli. W czasie kiedy będziecie czytali ten list ja będę ponownie na patrolu, wracam około 6 grudnia 2009.

Opiszę wam tylko w telegraficznym skrócie wrażenia z mojego pierwszego obchodu sprzed 3 miesięcy. Gdy poszedłem na mój pierwszy „wokaband” przygotowywałem się do niego przez bity miesiąc. Przepiękna sprawa, marsz przez dżunglę, przeprawy przez strumienie, rzeczki i duże rzeki. Woda nie jest zbyt głęboka (blisko morza) ale prąd jest bardzo silny, trudno utrzymać się na nogach a wywrotka grozi porwaniem przez prąd, co może skończyć się źle, bo dno jest bardzo kamieniste. Przechodzę na bosaka, bo woda może porwać moje obudwie, ale z pomocą przewodnika Habla poszło mi gładko. Po drodze mijamy malowniczo położone małe wioseczki ulokowane w dżungli. Stacja, do której dzisiaj zmierzamy położona jest nad wybrzeżem. Docieramy tam na czas. Pierwsze witają nas dzieci, patrzą na mnie z lękiem, bo takiej góry białego, sapiącego mięsa jeszcze nie widziały. Najpierw częstują nas owocami mango a potem podają mi świeżo zerwany kokos jako napój. Nawet nie wiedziałem, że może on mieć w sobie tyle wody, która jest całkiem smaczna. Ludzie przygotowują się do Eucharystii, ćwiczą śpiewy, przygrywają sobie na bębenkach. W międzyczasie słucham spowiedzi. Potem zaczyna się Msza Św., która sprawowana jest w miejscowej sali spotkań (barak, zadaszenie zrobione z bambusa i liści palmowych). Wszyscy biorą czynny udział, a jak śpiewają to pełnym głosem. Po Mszy św. częstują nas obiadem: gotowany kurczak, miejscowe słodkawe ziemniaki w sosie kokosowym i jakaś zielenina, wyglądająca trochę jak nasz szpinak. Po obiedzie podawane są jeszcze owoce. Przyznać muszę, że wszystko jest bardzo smaczne. Potem jeszcze kilka zdjęć i trzeba ruszać dalej. Tym razem idziemy większą grupą, bo rodzina Habla idzie z nami. Moją torbę muszę oddać w ręce córki Habla, bo księdzu nie przystoi cokolwiek dźwigać kiedy w pobliżu są kobiety. Po pół godzinnym marszu zaczyna padać (w końcu jest pora deszczowa) i droga robi się coraz bardziej uciążliwa. Robi się bardzo ślisko no i komary zaczynają dawać o sobie znać. Na szczęście tylko kilka komarów nakarmiło się moją krwią. Po godzinie docieramy do miejsca spoczynku, gdzie czekamy jeszcze na następnych przewodników. I tak minął mój pierwszy dzień wyprawy misyjnej. W trakcie tego patrolu dotarłem do ludzkich osad gdzie nie było kapłana od 15 lat oraz udzieliłem 137 sakramentów Chrztu świętego.

W następne dwie niedziele mam Pierwsze Komunie św., a potem przychodzi do nas diecezjalny krzyż młodzieżowy, który obchodzi wszystkie parafie w naszej diecezji. W niedzielę ugotowałem moje pierwsze kluski na Papule. Mimo, że są tu polskie siostry i próbowały je zrobić, to jednak jestem pierwszym, któremu udało się tego dokonać, bo siostrom zawsze się rozgotowywały.

Dzięki Bogu czuję się dobrze i zdrowie mi dopisuje. Pamiętam o was w moich modlitwach, pozdrawiam i na nadchodzące Święta Bożego Narodzenia życzę Wam wiele radości, pokoju i opieki Bożej Dzieciny no i ogromnych prezentów pod choinką, a na Nowy Rok – zdrowia i opieki Matki Najświętszej.

Z misyjnym pozdrowieniem
ks. Adrian Maria Adamik

Banara, Papua Nowa Gwinea, 15.11.2009


Z inicjatywy ks. proboszcza Teodora Smiatka, w niedzielę 29 listopada br., została zorganizowana zbiórka pieniędzy w kościołach parafii pw. św. Jadwigi Śląskiej. Parafianie okazali się bardzo wyrozumiali i życzliwi wobec potrzeb misyjnych Księdza rodem z Zalesia Śląskiego ofiarując 4,653 zł. (po zamianie na walutę dolarową wyszło 1640 $). Za co tuż po powrocie z patrolu, telefonicznie serdecznie podziękował.
Gdyby ktoś chciał jeszcze osobiście wspomóc Jego posługę misyjną na Papule Nowej Gwinei – a potrzeby są ogromne – prosimy o kontakt z najbliższą rodziną ks. Adriana.

001 002 003